Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zbuntowane Anioły Uczą się chodzić nowymi ścieżkami

hel
Ola jest piekielnie zdolna, ale ciągle uciekała z domu. Tomek przestał chodzić do szkoły, ponieważ tata wciąż mu powtarzał, że życie nie ma sensu. Wojtek był bardzo agresywny i bił każdego, kogo miał pod ręką. Z kolei Bartek zamknął się w sobie, nie potrafił porozumieć się z rówieśnikami.

Dla Oli, Tomka, Bartka, a także wielu innych suwalskich nastolatków, których miejscowy sąd ds. nieletnich uznaje za zdemoralizowanych, ostatnią deską ratunku jest placówka Zbuntowane Anioły. Pracujący w niej terapeuci pokazują, jak chodzić nowymi drogami.
- Nikt nie rodzi się zły - przekonuje Beata Andruczyk, psycholożka i prezeska fundacji EGO, która prowadzi placówkę. - To nie dzieci, ale ich rodzice popełniają błędy. Starsi nie raz wychowują swoje pociechy wedle zasady: ryby i dzieci głosu nie mają. Z kolei młodsi rodzice, trzydziestolatkowie, oczekują szybkich sukcesów, nie mają czasu na refleksje. W jednym i drugim przypadku dzieci gubią się.
Dodaje, że najgorzej jest w domach samotnych rodziców. A także tam, gdzie ojciec albo mama nie są biologiczni i starają się rekompensować braki prezentami. Tam, gdzie kariera jest ważniejsza niż potomek, gdzie czasu na jego wychowanie ciągle brakuje.
- Dla dziecka najgorszy jest brak uwagi - dodaje psycholog. - O wiele gorszy od krzyku.

Ostatnia deska ratunku

Ola - niska, szczupła blondynka, niedawno świętowała swoje czternaste urodziny. Dziewczynka jest jedynaczką, mieszka na suwalskim blokowisku z mamą. Ojca zna tylko z fotografii, starej i nieco już poszarzałej. Porzucił rodzinę, gdy dziewczyna miała dwa, czy trzy lata. Chyba wyjechał z kolegami za granicę. Za pracą, nie daje znaku życia. Zresztą nikt go nie szuka.
Nastolatka jest piekielnie zdolna. Gdy chodziła do szkoły, przynosiła piątki i szóstki oraz pochwały. Ale często zdarzało się jej opuszczać zajęcia, ponieważ co kilka miesięcy, a bywało, że i co kilka tygodni, uciekała z domu.
- Była w okresie młodzieńczego buntu, nie potrafiła porozumieć się z mamą - mówi Andruczyk. - Unikała domowych obowiązków, broniła swoich racji i choćby z tego powodu często dochodziło do waśni.
A wtedy Olka w gniewie wybiegała z mieszkania i nie wracała przez kilka dni. Koczowała u znajomych, a w tym czasie jej matka odchodziła od zmysłów. Gdy nastolatka wracała, zaczynały się wymówki, awantury i sytuacja się powtarzała. Matka zaciskała pięści, ale nie robiła nic, aby relację z nastolatką poprawić. Dziś można powiedzieć, że na szczęście w porę zareagowała dyrektorka szkoły. To z jej wniosku sprawa trafiła do sądu ds. nieletnich, a ten skierował Olkę do ośrodka wychowawczego. Później zgodził się, aby nastolatka przeszła terapię w rodzinnym mieście, w nowo powstałej placówce Zbuntowane Anioły.
- W takich sytuacjach jesteśmy ostatnią deską ratunku - dodaje psycholożka. - Przykład Oli dowodzi, że nasze działania są skuteczne. Dziewczyna przestała uciekać, odkryła w sobie wiele talentów i ma bardzo ambitne życiowe plany.
Podobnie jak Tomek , który wychowuje się w wielodzietnej, ubogiej rodzinie. Jest najmłodszym z sześciorga rodzeństwa i - jak zapewniają rodzice - bardzo kochanym. Ojciec od rana do nocy haruje na budowie, matka niemal nie odchodzi od garów. Oboje są w podeszłym wieku, mają po około 60 lat i nie nadążają za galopującą w zawrotnym tempie cywilizacją. Do tego stopnia, że nie posiadają w domu komputera ani telefonów komórkowych. Nie potrafią ich obsługiwać i nie widzą powodu, aby to zmieniać.
- Uczciwi, ale bardzo prości ludzie - ocenia Andruczyk. - A na dodatek mający pretensje do losu.
Ojciec wciąż Tomkowi powtarzał, że w życiu nie czeka go nic dobrego. Mówił, że gdyby nawet stanął na głowie, to i tak chłopak z Kościuszki, bo tutaj w komunalnej kamienicy mie-szka rodzina, bez protekcji i majątku nic nie osiągnie. Nie ma więc po co ślęczeć nad książkami. Więcej pożytku przynosi bowiem praca. Byle jaka, ale dzięki niej jest co włożyć do garnka.
Nastolatek uwierzył ojcu i opuścił się w nauce. Niektóre klasy musiał powtarzać. Złościł się, gdy nauczyciel dopytywał go o życiowe plany. Stawał się wówczas agresywny, pyskował. Gdy trafił do Aniołów, odkrył, że potrafi pięknie rysować. A po terapii zdecydował, iż nie chce kończyć edukacji na gimnazjum czy zawodówce. Doszedł bowiem do wniosku, że ojciec nie miał racji. Chłopak postawił na swoim i od dwóch miesięcy kontynuuje naukę w suwalskim technikum, chce być architektem.
- Skończę studia i będę robił to, co lubię - zapewnia.
Terapeuci są święcie przekonani, że mu się uda. Podobnie jak Bartkowi, który - jak twierdzą - jest potwornie wycofany i kompletnie nie potrafi funkcjonować w grupie. Chłopak ma szesnaście lat, jest jedynakiem. Nigdy z nikim się nie przyjaźnił, unikał rówieśników. Niektórzy żartują, że wychowywał się pod matczyną spódnicą. Choć z drugiej strony matka nie poświęcała mu zbyt wiele uwagi. Wychowuje syna samotnie, pracuje na zmiany w suwalskiej fabryce. Nie raz zostawiała chłopaka samego w mieszkaniu nie tylko na całe dnie, ale też i noce.
Na to, aż rówieśnicy zaczną Bartka unikać, nie trzeba było długo czekać. I w szkole, i na podwórku obchodzili go wielkim łukiem, traktowali jak powietrze.
- Chłopak poczuł się gorszy od innych, co jest naturalne, załamał się, zaniedbał naukę - mówi pani Beata.
A znajomi nastolatka dodają, że pocieszenia zaczął szukać w używkach. Nauczyciele zaalarmowali matkę, ale ta nie wiedziała jak skutecznie pomóc.
- Telefonowała do mnie, błagała o pomoc - dodaje An-druczyk. - Nie miałam serca odmówić.
A podczas terapii okazało się, że chłopak jest uzdolniony muzycznie. Gdy podczas zajęć przysiadł przy pianinie, instruktorom aż zaparło dech w piersiach.
- Grał jak anioł - mówią.
Wojtek też był tym złym. Rzucał się na wszystkich z pięściami. Tłukł, często bez powodu, kolegów w szkole i terroryzował dzieci na blokowym podwórzu. Przy byle okazji wpadał w furię, nie potrafił się opamiętać. Miarka się przebrała, gdy pewnego dnia zwymyślał nauczycielkę i w środku lekcji wyszedł z klasy trzaskając drzwiami. A jakby tego było mało, wychodząc sypał wyzwiskami. On też został przez sąd ds. nieletnich uznany za osobę zdemoralizowaną. A co ciekawe, z takim „wyrokiem” zgodziła się matka. Podobno miała nadzieję, że syn w ośrodku nauczy się respektu, szacunku do innych. Na szczęście w ostatniej chwili nabrała wątpliwości i przyszła po pomoc do placówki.
- Kobiecie po terapii udało się uwierzyć w swoje dziecko - mówi prezeska fundacji. - Bo w tym właśnie tkwi problem, że rodzice w swoich pociechach widzą tylko zło, a nie potrafią zauważyć dobra. A Wojtek? No cóż, krzyczał, bo musiał. Teraz takiej potrzeby już nie ma.
Julka ma dwanaście lat, na głowie loki, a na nosie niebieskie okulary. Anioł, lecz też zbuntowany, który po 10 - 12 godzin dziennie siedział przed komputerem, albo z telefonem w ręku. Gdy chodziła do przedszkola, rodzice byli z niej dumni. Znajomym opowiadali, że taka mała, a już w smartfonie potrafi wyszukać bajkę, że robi i wysyła krewnym zdjęcia. Ale z biegiem lat zauważyli swój błąd. Kochająca taniec dziewczyna zrezygnowała z dodatkowych zajęć, zaczęła wagarować. A wolny czas poświęcała na „grzebanie” w sieci.
- Wpadła w złe towarzystwo, sięgnęła po używki - opowiada jej kuzynka. - Rodzice zorientowali się, że coś jest nie tak dopiero wtedy, gdy z domu zaczęły ginąć pieniądze.
Julka, zdaniem sądu, potrzebowała wsparcia i takie znalazła. Właśnie wśród Aniołów.

Anioły odkrywają talenty

Beata Andruczyk z wykształcenia jest psychologiem. Przez lata pracowała w Komendzie Miejskiej Policji w Suwałkach, gdzie zajmowała się trudną młodzieżą. Podobnie jak w założonej przez siebie fundacji EGO.
- Widziałem, że młodych, potrzebujących wsparcia osób jest coraz więcej - mówi. - To wcale nie oznacza, że dzisiejsza młodzież jest bardziej zdemoralizowana niż ta przed laty. Raczej zmieniły się granice tolerancji, zwiększyła świadomość.
W przeszłości uczeń za uderzenie kolegi najczęściej miał obniżoną ocenę ze sprawowania. Dziś nikomu już to nie wystarcza. Nauczyciele albo rodzice alarmują organy ścigania, a te kierują wnioski do sądu ds. nieletnich. Za przemoc rówieśniczą, ale też absencję, młodzi trafiają do ośrodków wychowawczych, gdzie mają zrozumieć błędy i zmienić swoje postępowanie. Ale nie zawsze udaje się im wychodzić na prostą. - Szukałam rozwiązań, zastanawiałam się, jak im pomóc - mówi Andruczyk.
Kilka miesięcy temu postawiła wszystko na jedną kartę. Zrezygnowała z pracy w policji i utworzyła jedyną w naszym województwie Placówkę Wsparcia Dziennego Zbuntowane Anioły.
- Dzięki funduszom unijnym i finansowemu wsparciu suwalskich władz wyremontowaliśmy lokal i zatrudniliśmy dwudziestu specjalistów, którzy prowadzą terapię oraz warsztaty - dodaje.
Do ośrodka trafia młodzież w wieku 12-17 lat, kierowana przez sądy ds. nieletnich albo na prośbę rodziców. Ci starsi mają pierwszeństwo, pozostali nie raz muszą czekać, bo liczba miejsc jest ograniczona. Aby terapia była skuteczna, grupa nie może liczyć więcej niż dziesięć osób.
Anioły odkrywają w sobie różne talenty. Uczą się śpiewać, grać, tańczyć, rysować, ale też pracować. Na przykład w minioną sobotę na jednym z suwalskich osiedli sadzili drzewa, które mają zwalczać smog. A poza tym poznają wartości, uczą się szacunku dla innych i odwagi.
- Wskazujemy im właściwą drogę i uczymy stawiać na niej pierwsze kroki - precyzuje psycholożka.
W tym samym czasie, ale w innej grupie, terapię przechodzą ich rodzice. I tam, zanim przyjdzie refleksja, leją się łzy.
- Praca z rodzicami jest trudniejsza niż z młodzieżą - oceniają terapeuci. - Dorośli mają bowiem ukształtowane nawyki, które bardzo trudno zmienić.
Wielu wzorce wychowywania dzieci przeniosło ze swoich rodzin. Jeśli nie czuli się w nich ważni, to im też szanować własne pociechy jest potwornie trudno.

Co robić z pieniędzmi

Ola już skończyła terapię, ale chciałaby dalej przychodzić na zajęcia. Wojtek i Bartek też wyrażają taką chęć.
- Z myślą o nich chcielibyśmy utworzyć Klub Integracji Społecznej - snuje plany Beata Andruczyk. - Byłoby to świetne miejsce dla osób, które przekraczają próg dorosłości i gubią się. Moglibyśmy zaoferować im zarówno kursy zawodowe, jak też przysposabiające do samodzielnej egzystencji. Ot, choćby nauczyć, jak dysponować pieniędzmi.
Czy i kiedy taki klub powstanie, trudno powiedzieć. Dziś terapeutom inny problem zaczyna spędzać sen z oczu. Projekt, w ramach którego funkcjonują Zbuntowane Anioły, będzie realizowany jeszcze przez dwa lata. Czy później będą na ten cel fundusze, nikt nie potrafi przewidzieć. A Ola, Tomek i Bartek są najlepszym dowodem na to, że właśnie takie działania mają sens.

Imiona dzieci zostały zmienione

Zobacz koniecznie: Oddając krew ratujesz życie - dlaczego warto oddawać krew?[/i]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na augustow.naszemiasto.pl Nasze Miasto