Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zabijali z zimną krwią. Teraz prezydenta Andrzeja Dudę proszą o łaskę

hel
Napadali razem. Jeden z zimną krwią strzelał do bezbronnych, nie mających gdzie uciec ludzi. Drugi nieprzytomnego, leżącego na ziemi mężczyznę dobijał metalowym kluczem. Obaj siedzą za kratami od dwudziestu lat i mieli tam pozostać do końca życia. Ale chcą wyjść na wolność.

Bandyci, którzy zabili pracowników stacji paliwowych w Kalinowie (gm. Ełk) oraz Gatnem (gm. Nowinka) proszą prezydenta Andrzeja Dudę o ułaskawienie, bo - jak tłumaczą - chcą normalnie żyć. Wniosek skazanych muszą zaopiniować wszystkie sądy, które w ich sprawie podejmowały jakąkolwiek decyzję. Zrobił to już Sąd Okręgowy w Suwałkach i wyraził negatywną opinię. Ale ostateczna należy do prezydenta.
Skazany Jacek M. pochodzi z Augustowa. Jest kawalerem, miał fach w ręku. Ukończył zawodówkę, ale nigdzie nie pracował. W mieście podobno nie mógł znaleźć dobrze płatnego zajęcia. Gdy zabił pracownika stacji miał 23 lata. Natomiast jego wspólnik, Sebastian N. był o dwa lata młodszy i pochodził z Olecka. Niski, szczupły, ciemne włosy i niewinna twarz. Miał dziewczynę oraz małe dziecko. Też cieszył się dobrą opinią wśród znajomych.
Gdy trafił za kraty odbywał służbę wojskową, a właściwie był na ucieczce, bo z jednostki wyszedł samowolnie. Ale to było jedyne „wykroczenie”, jakie wtedy miał na swoim koncie. Zresztą, kolega też. Obaj nie byli karani.

Pierwszego napadu dokonali w sylwestrową noc 1998 r. W śledztwie opowiadali, że tego wieczoru spotkali się u dziewczyny Sebastiana N. Trochę wypili, a później pojechali na stację w Kalinowie. Zatankowali samochód, ale nie mieli pieniędzy, aby zapłacić za paliwo. Pracownika stacji pod pretekstem, że zepsuł się dystrybutor wyprosili więc na zewnątrz budynku, a tam Jacek M. zaatakował go metalowym kluczem. Bił nawet wtedy, gdy mężczyzna upadł na ziemię. Prokurator później mówił, że „dobijał” nieprzytomnego.
Choć ofiara miała przy sobie saszetkę z pieniędzmi i to wcale nie małymi, napastnicy zostawili ją. Byli w nerwach, albo się śpieszyli. Zabrali ze stacji tylko karton papierosów, butelkę wódki i uciekli. Ale nie schowali się w czterech ścianach swoich domów, lecz wrócili do dziewczyny Sebastiana N., aby bawić się i wspólnie witać nowy rok.
Dwa tygodnie później, a dokładnie 19 stycznia 1999 roku, w środku nocy bandyci przyjechali na stację we wsi Gatne. Byli przygotowani, posiadali broń. Pojawiły się nawet przypuszczenia, że napad precyzyjnie zaplanowali. Zatankowali samochód, a później weszli do budynku i do siedzących tam mężczyzn otworzyli ogień. Jeden z nich zginął na miejscu, drugi - został ciężko ranny. Lekarze walczyli o jego życie wiele miesięcy.
W Gatnem napastnicy specjalnie się nie obłowili, bo w kasie nie było za wiele pieniędzy. Zabrali więc około tysiąca złotych, a odjeżdżając podpalili stację, aby zatrzeć ślady. Eksperci mówili, że gdyby ogień się rozprzestrzenił i doszło do wybuchu, mogło zginąć wielu niewinnych ludzi. Na szczęście tak się nie stało, bo zareagował kierowca, który zatrzymał się na pobliskim parkingu. Mężczyzna stłumił ogień i wezwał pomoc.
Trzy miesiące później sprawcy wpadli w ręce policji, a na wniosek Prokuratury Okręgowej w Suwałkach trafili za kraty.

W śledztwie Sebastian N. próbował przekonywać, że to kolega namówił go do pierwszej zbrodni. Podobno miał grozić, że zabije jego dziewczynę. Ale ostatecznie obaj oskarżeni przyznali się do winy, a w ostatnim słowie nawet wyrazili skruchę i prosili o sprawiedliwy wyrok.
W końcu października 2000 roku Sąd Okręgowy w Suwałkach wymierzył im kary dożywotnego więzienia. O taki wyrok wnosił śledczy.
- Działali z zimną krwią - argumentował Józef Murawko z Prokuratury Okręgowej w Suwałkach. - Strzelali do bezbronnych, nie mających gdzie uciekać ludzi. Tak mordowało się w obozach koncentracyjnych.
Dodał, że społeczeństwo oczekuje, aby powstrzymać ogarniającą cały kraj falę przemocy.
Oskarżeni, a raczej ich adwokaci, złożyli apelacje. W skardze skierowanej do Sądu Apelacyjnego w Białymstoku podnosili, że orzeczenie zostało wydane z rażącym naruszeniem prawa. Ale nic to nie dało. Podobnie jak próba kasacji. Sąd Najwyższy w 2001 roku odmówił przyjęcia wniosku o wznowienie postępowania.
W marcu 2018 roku Jacek M. i Sebastian N. poprosili Prezydenta RP Andrzeja Dudę o ułaskawienie. Wniosek muszą zaopiniować wszystkie sądy, które orzekały w ich sprawie.

Maratończyk Piotr Kuryło nie wytrzymał w domu

Prezydent to ostatnia deska ratunku, która umożliwia wyjście zza krat. W minionym roku wpłynęły do niego 43 wnioski o ułaskawienie, z czego dziesięć zostało rozpatrzonych pozytywnie. Prezydent zastosował prawo łaski wobec pijaka, który siedział za kierownicą auta (karę więzienia zamienił na grzywnę), skazanego za kradzież prądu i fałszowanie banknotów. Złagodził też karę mężczyźnie, który po pijanemu prowadził rower. Sąd wtrącił go do więzienia, bo działał w warunkach recydywy.
Prezydent łaskawym okiem patrzył na tych, którzy wyrażali czynny żal, skruchę, mieli trudną sytuację rodzinną, albo od czasu popełnienia przestępstwa minęło już dużo czasu. Czy Sebastian N. oraz Jacek M. spełniają któryś z tych warunków, trudno ocenić. We wniosku napisali, że siedzą już wiele lat. Chcą więc wyjść na wolność i normalnie żyć.

Tu oglądasz: Zgnilizna i padlina. Czy mamy problem z jakością polskiego mięsa?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na augustow.naszemiasto.pl Nasze Miasto