Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

W internecie kwitnie handel pamiątkami hitlerowskimi

Roger Boyes
Kradzież z bramy byłego hitlerowskiego obozu koncentracyjnego Auschwitz napisu "Arbeit macht frei" przypomniała o istnieniu ponurego międzynarodowego rynku obrotu pamiątkami po Trzeciej Rzeszy i Holokauście.

W przeszłości zlecano kradzieże dzieł starych mistrzów, ale w takich przypadkach nietrudno wyobrazić sobie szalonego kolekcjonera, który schodzi do swojego skarbca, by potajemnie podziwiać przedmiot niezwykłej urody. Ale cyniczne hasło hitlerowców skradzione z obozu, w którym wymordowano ponad milion więźniów?

Rynek pamiątek po nazistach należy po części do prawdziwych kolekcjonerów - mimo recesji wartość sreber stołowych Hitlera czy spinek do mankietów noszonych przez jego współpracowników, wydaje się rosnąć - a po części do internetowych cwaniaków. Ten haniebny biznes swoją twarz pokazuje rzadko, w ciasnych salach drobnych domów aukcyjnych, zwykle przy okazji wystawiania memorabiliów niezwiązanych z nazistami.

W maju pewien amerykański dom aukcyjny za 4250 dol. sprzedał filiżankę i spodeczek w róże i kasztany, z których Hitler pijał herbatę, a puderniczka kochanki Hitlera Ewy Braun osiągnęła cenę 4 tys. dol.

Dwa lata temu, tuż po śmierci ojca Johna Lattimera - amerykańskiego lekarza przy trybunale norymberskim, który podczas procesów opiekował się nazistowskimi zbrodniarzami wojennymi czekającymi na wyroki - jego córka odebrała telefon. Po złożeniu krótkich kondolencji, pewien kolekcjoner zaproponował jej 120 tys. dol. za pudełeczko na cyjanek, w którym Hermann Göring niegdyś trzymał swoją śmiertelną tabletkę. Za wiarygodne i autentyczne pamiątki oferuje się zaskakująco wysokie ceny - Göring, dowódca Luftwaffe, był pacjentem Lattimera - bo jest pewne, że jeszcze zyskają na wartości i bez problemu uda się je sprzedać kolejnym zainteresowanym. Ceny w internecie są niższe, ale też nie bada się tak skrupulatnie pochodzenia tych pamiątek. Ile lasek tak naprawdę posiadał Hitler?

Pokolenie szabrowników, głównie żołnierzy amerykańskich i rosyjskich, którzy przetrząsali posiadłości Hitlera w Berchtesgaden i Berlinie, powoli wymiera, a ich opowieści są coraz częściej przekręcane.
Nic dziwnego, że internetowy rynek nazywa się lekceważąco "Nazi-bay" - wolna amerykanka, gdzie licytujący muszą po prostu zaufać swojemu przeczuciu. Skradziony napis "Arbeit macht frei", gdy już trafił w ręce kolekcjonera, prawdopodobnie okazał się niesprzedawalny, ale przynajmniej na pewno był autentyczny.

Jeśli za kradzieżą rzeczywiście stał jakiś kolekcjoner, to musiał odczuwać niemałe zadowolenie z powodu wrzawy, jaka podniosła się po zniknięciu napisu. Niewątpliwie potwierdziła też autentyczność samej pamiątki.

Są na świecie kolekcjonerzy pamiątek po Holokauście, który mają dobre intencje, ale komuś, kto odważył się wyciągnąć rękę po "Arbeit macht frei" wcale nie chodziło o składanie hołdu ofiarom Holokaustu. Kradzież napisu miała na celu tylko i wyłącznie umniejszenie znaczenia Auschwitz i jego ofiar.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wielki Piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na suwalki.naszemiasto.pl Nasze Miasto