Koszmar Kingi Tomkiewicz z Suwałk rozpoczął się od niewinnego bólu łokcia.
– W 2018 roku urodziłam synka, zajmowałam się nim, wychowywałam i po jakimś czasie zaczęłam odczuwać ból w kości łokciowej. Chodziłam z tym do wielu lekarzy, ale tylko mnie zbywali i wypisywali recepty z kolejnymi antybiotykami - opowiada kobieta. - Dopiero w 2021 roku doktor rodzinna wystawiła mi skierowanie do ortopedy, który zrobił rentgen i wyszło, że jest jakiś guz na łokciu. Z krwi również wyszły już złe wyniki, następnie tomograf pokazał, że mam guza nowotworowego. Badanie rezonansem potwierdziło, że to nowotwór złośliwy, a biopsja – że to mięsak Ewinga, czyli najgroźniejszy nowotwór – dodaje nie kryjąc łez.
W dniu urodzin córki straciła rękę
Kinga jest szczęśliwą mężatką. Ma dwójkę dzieci: 9-letnią Maję i 4-letniego Gabriela. Życie rodziny Tomkiewiczów powinno być radosne, wypełnione zabawami i śmiechem. Niestety, tego śmiechu słychać coraz mniej. Częściej ściany mieszkania wypełnia krzyk bólu pani Kingi.
– W lutym ubiegłego roku rozpoczęłam chemię w Warszawie, która trwała do maja i tak naprawdę nic mi nie pomagała. Może trochę na początku. Lekarze podjęli decyzje, by amputować mi 50 cm ręki - urywa szlochając. - W dniu urodzin mojej córki przeszłam operację, która zabrała mi rękę. To miał być radosny dzień, w domu czekały na Maję niespodzianki, balony, koleżanka przygotowała wymarzony tort, a tu taki prezent...
Kinga nie ukrywa, że najbardziej boli to, że straciła rękę, a nadal choruje.
- 10 stycznia dowiedziałam się, że pojawił się kolejny rozsiew. Mam ciągłe przerzuty - na węzły chłonne, płuca, trzustkę. Dochodzi do tego silny stan zapalny rwy kulszowej, który sprawia, że nie mogę chodzić. Jest mi trudno wstać, pomaga mi mąż. W ostatnich dniach miałam przyjąć kolejną dawkę chemii, ale jej nie dostałam. Wyniki są za słabe - mówi ze smutkiem.
Żeby dzieci nie słyszały, jak krzyczy z bólu
Kindze każdego dnia towarzyszy ogromny ból, płacz, krzyk... Na to wszystko musi patrzeć bezradna rodzina.
- Moim zadaniem, kiedy żona bardzo cierpi, jest zaopiekowanie się dziećmi, żeby nie słyszały tego krzyku. Wychodzę na podwórko, wymyślam im jakieś atrakcje - opowiada mąż Kingi. - Córka przeżywa cierpienie mamy, widzi, słyszy wszystko. Kinga nie ma już włosów, nie ma ręki... Dziecko cierpi na swój sposób. Młodszy syn, jak żona zachorowała, był malutki, więc teraz myśli, że tak po prostu jest, że mama tak wygląda, płacze, krzyczy - mówi ze smutkiem.
Pan Kamil jeszcze na początku choroby żony pracował. Prowadził własną działalność gospodarczą i musiał dużo wyjeżdżać.
- Raz córka zadzwoniła wystraszona, że Kinga wije się z bólu na podłodze. A ja byłem daleko... Rzuciłem wszystko i pędziłem do rodziny. Wtedy podjąłem decyzję, że muszę być przy żonie i dzieciach cały czas – wyjaśnia. – Kinga nie jest w stanie zajmować się sama dziećmi. Syna nie możemy puszczać do przedszkola, żeby nie przyniósł do domu wirusów, które mogą być dla Kingi bardzo groźne - dodaje.
– To mój anioł, psycholog, mąż i najlepszy tata na świecie w jednym. Mój bohater. - uśmiecha się Kinga.
Czasami brakuje na jedzenie
Wyjazdy do lekarzy, na chemię, wizyty u specjalistów, leki – to ogromny koszt, z którym rodzina już sobie nie radzi. Do tego dochodzą rachunki i codzienne zakupy: jedzenie, ubrania dla dzieci.
- Nie mamy żadnego wsparcia z Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie, ponieważ zachorowałam po 25. roku życia. Mogłam zachorować trochę wcześniej, to wsparcie z MOPR-u by było - mówi z żalem Kinga.
Młode małżeństwo nie ukrywa, że trudno jest im prosić o pomoc, ale nie mają wyjścia.
- Czasami brakuje nam na jedzenie, na te podstawy dla dzieci - mówią ze smutkiem.
Założyli więc zbiórkę na rzecz Kingi. Pomóc mieszkance Suwałk może każdy. Wystarczy za pośrednictwem strony pomagam.pl/pomagamdlakingi wpłacić nawet symboliczną kwotę.
- Za każdą pomoc jesteśmy wdzięczni. Chcę walczyć, bo mam dla kogo. Nie marzę już o zdrowiu, bo ono było i już go nie ma. Marzę o tym, żeby spędzić z dziećmi jak najwięcej czasu. Chcę widzieć jak dorastają, chcę odprowadzić syna do szkoły, stroić się z córką. Już nie pamiętam, kiedy byłam na placu zabaw z dziećmi, bo nie mam siły - mówi ocierając płynące po policzku łzy. - Wiem, że pomoc dla mnie płynie z całej Polski. Jak widzę jej skalę, to tylko siedzę i płaczę.