Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jak pogodzić fizykę jądrową, piwo i kolekcjonerską pasję

Bożydar Brakoniecki
W sobotę zmarł dr Tomasz Niewodniczański - najsłynniejszy polski kolekcjoner dzieł sztuki. Polska straciła nie tylko barwną postać, ale też szansę na szybkie rozwiązanie sprawy tzw. Berlinki.

Przed śmiercią 77-letni Niewodniczański zażyczył sobie, aby na jego grobie wyryto napis. "Zbieracz, fizyk, przedsiębiorca". To dobrze oddaje pasje, którym oddawał się przez całe swoje życie, choć ich kolejność trzeba by przestawić. Urodzony w Wilnie w 1933 roku, studiował bowiem na Wydziale Fizyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, a potem rozpoczął pracę - na zasadzie skierowania do pracy - w Instytucie Badań Jądrowych w Świerku. Doktoryzował się w Zurychu, gdzie przebywał na stypendium naukowym i gdzie poznał swoją przyszła żonę - Marię Luizę Simon. Po powrocie do Polski Niewodniczański pracował naukowo w Instytucie Badań Naukowych w Świerku pod Warszawą, a 1965 roku został nawet kierownikiem Samodzielnego Laboratorium Budowy Akceleratora Jądrowego, jednego z priorytetowych snów epoki tow. Gomułki.

To w tym czasie narodziła się też jego kolekcjonerska namiętność. Jej początkiem było otrzymanie w 1968 roku prezentu od żony, zakupionego w antykwariacie przy Nowym Świecie. Był nim sztych przedstawiający widok Damaszku z publikacji Brauna i Hogenberga z 1576 roku (wart był na ówczesne ceny solidną robotniczą pensję, bo 2 tys. 200 zł). Niewodniczańscy wytrzymali nad Wisłą prawie do końca gomułkowszczyzny. "Zdecydowałem się na emigrację w 1970 roku, gdy egzekutywa partyjna w Instytucie Jądrowym przeforsowała dla mnie zakaz wyjazdów do krajów kapitalistycznych" - mówił Niewodniczański trzy lata temu w wywiadzie udzielonym Włodzimierzowi Kalickiemu z "Gazety Wyborczej". Wyjechali do Bitburga, gdzie ojciec był głównym akcjonariuszem tamtejszego browaru.

Ale nim dał się wprząc w biznesmeńskie tryby przy warzeniu piwa, jeszcze trzy lata pracował naukowo w Instytucie Badań nad Ciężkimi Jonami w Heidelbergu oraz w Darmstadt. Potem już na całego i - jak sam twierdził bez żalu - poświęcił się pracy u teścia i z czasem doszedł do posady dyrektora finansowego browaru, który odpowiadał m.in. za liczone w milionach marek procedury przetargowe na zakup linii butelkowania. Po latach wspominał, że gdy odchodził na emeryturę, firma wytwarzała 17 razy więcej złocistego trunku niż przed jego zatrudnieniem, zagarniając prawie 8 proc. niemieckiego rynku piwa. Można więc powiedzieć, że dzięki niemu z niewielkiej manufaktury, która ograniczała się do sprzedaży w rodzinnej knajpie, Bitburger stał się piwnym gigantem.

I wtedy zaczął też zbierać stare mapy, które z czasem stały się podstawą jego imponującej kolekcji. Zamysł, aby zgromadzić wszystkie stare mapy, na których pokazano ziemie polskie, nawet wytrawnym kolekcjonerom wydaje się rodem z fantastycznych snów. A jednak Niewodniczańskiemu się udało (do kompletu zabrakło mu tylko jednej - dzieła Gerharda de Jode z portretem króla Stefana Batorego).

W ciągu trwającej 40 lat kolekcjonerskiej namiętności zgromadził kolekcję liczącą ponad 2300 map i widoków polskich miast. Ale w jego zbiorach archiwaliów znalazła się z czasem także kartografia niemiecka, później wszelakie starodruki, rękopisy znanych postaci, wreszcie książki i listy z obozów koncentracyjnych. Studiowanie kolekcji Niewodniczańskiego to lektura zdumiewająca.

Można w niej odkryć np. pergaminowe dokumenty sygnowane pieczęciami m.in. Kazimierza Wielkiego i Władysława Jagiełły, listy gen. de Gaulle'a z okresu Bitwy Warszawskiej 1920 roku czy wreszcie rękopisy Juliana Tuwima. Słowem, istny historyczny sezam, w którym znalazło się też miejsce dla korespondencji między gauleiterem Gdańska Albertem Forsterem i szefem gestapo Heinrichem Himmlerem, oraz całkiem współczesne ulotki z czasów stanu wojennego. Nie dziwmy się zatem, że kolekcjoner czuł się po trosze ambasadorem kultury ojczystej na zachodzie Europy.

Z kolei sam twierdził, że największą wartość emocjonalną miał dla niego tzw. "Album Moszyńskiego", czyli notes Adama Mickiewicza, który na 99 stroniczkach zanotował szkice 42 późniejszych sonetów, ballad i bajek. Notes pochodzi z okresu jego pobytu na Krymie, w Odessie i w Moskwie. Gdy notes padł ofiarą złodziei, ujawnił się anarchistyczny rys jego natury i sam dokonał transakcji ze złodziejami, odkupując bezcenne archiwalium. Samowolność tłumaczył bezradnością policji i kolekcjonerską wolnością ryzyka.

Ostatnie lata przed śmiercią "Atlas Moszyńskiego" znajdował się w specjalnym podziemnym bunkrze pod domem w Bitburgu, w którym Niewodniczański złożył swoje skarby. Na stworzenie swojej kolekcji przeznaczył w ostatnich 40 latach niemal wszystkie pieniądze i cały wolny czas. Przyznał to osobiście w kwietniu 2003 roku podczas otwarcia wystawy swoich zbiorów we Wrocławiu.

Nakład czasu i kosztów sprawiły, że jego kolekcja jest dziś praktycznie bezcenna. Nic dziwnego, że przez lata wiele państw ubiegało się o prawo jej pokazania na swoim terenie. Kolekcjoner pokazywał swoje zbiory m.in. na Litwie (pełni antypolskich urazów gospodarze uparli się, żeby nie można było obejrzeć tam map, na których Litwa stanowiła z Polską jedno państwo), i na Ukrainie (po zakończeniu Niewodniczański podarował organizatorom na pamiątkę odręczny list hetmana Dorszeńki), i na kilkudziesięciu ekspozycjach w całej Europie. Jego zbiory, szacowane jako jedne z najwartościowszych prywatnych kolekcji na świecie, trafiły m.in. do sal wystawowych Niemiec, Hiszpanii, Francji i Holandii.

Ale największym rozgłosem cieszyła się prezentacja "Imago Poloniae", która przed kilku lat odwiedziła największe miasta Polski. Licząca ponad 2 tys. map, starych pergaminów, listów, sztychów tzw. polska część kolekcji dr. Niewodniczańskiego stała się prawdziwą sensacją wystawienniczą. W lutym zeszłego roku już znacznie powiększona: 2,5 tys. map, ok. 40 atlasów, 180 portretów, ponad 900 starodruków, ponadto znaczki pocztowe, ordery i numizmaty, stała się wiecznym depozytem kolekcjonera, który znalazł się w zbiorach warszawskiego Zamku Królewskiego (procedurze przekazania patronowała Niemiecko-Polska Fundacja Ochrony Zabytków Kultury). Natychmiast "ogromną wartość materialną i historyczną" kolekcji potwierdził m.in. min. kultury Bogdan Zdrojewski i kwiat nadwiślańskich specjalistów.

Tym samym pod koniec życia zbieracz włączył się do dyplomatycznej gry między Warszawą a Berlinem toczącej się wokół Biblioteki Pruskiej, czyli tzw. Berlinki. Przez kilka ostatnich lat Niewodniczański zapewniał bowiem, że zbiory przekaże w depozyt Biblioteki Państwowej Funduszu Pruskiego Dziedzictwa Kultury w Berlinie. Do Polski miały trafić wtedy, gdy Polacy zdecydują się na przełomową decyzję: zwrócenie Niemcom Berlinki przechowywanej w Bibliotece Uniwersytetu Jagiellońskiego. Niewodniczański uznał w tym sporze racje Niemców i, choć gotów był podzielić się swoim wspaniałymi zbiorami, zastrzegł, że Polska może liczyć na ich część tylko wtedy, jeśli zrezygnuje z praw do bezcennych rękopisów.

Przypomnijmy, że pod nazwą Berlinka kryje się blisko 500 tys. zabytkowych i bezcennych dla niemieckiej kultury archiwaliów, m.in. manuskrypty Goethego, Mozarta, Beethovena, Bacha a nawet autograf hymnu niemieckiego spod ręki Hoffmanna von Fallersleben. Decyzja Niewodniczańskiego, przypominająca po trosze szantaż, o przekazaniu zbiorów do Berlina wywołała przed laty oburzenie strony polskiej, twardo stojącej na stanowisku, że Polska nie weszła w posiadanie niemieckich archiwaliów drogą grabieży, lecz dlatego, że w 1945 roku znalazły się na tzw. Ziemiach Odzyskanych (faktycznie, pod koniec wojny hitlerowcy przewieźli swoje narodowe skarby na Dolny Śląsk, do klasztoru Benedyktynów w Krzeszowie).

Ale przecież spór o zwrot Biblioteki Pruskiej Warszawa i Berlin toczą jałowo już od kilkudziesięciu lat. W tej sprawie niewiele zmieniły nawet propagandowo-polityczne incydenty, jak choćby ten z 1977 roku, kiedy to I sekretarz PZPR tow. Edward Gierek szczodrze oddał tow. Erichowi Honeckerowi, szefowi wschodnioniemieckich komunistów, oryginały partytur Mozarta, otrzymując w zamian portret Jana III Sobieskiego. Podobny geścik wykonał po latach premier Jerzy Buzek, przekazując w 2000 roku kanclerzowi Schröderowi najstarsze wydanie Biblii w tłumaczeniu Marcina Lutra.

Jak widać jednak, kolekcjoner szczęśliwie zmienił zdanie i na miejsce docelowe swoich zbiorów wybrał Warszawę. Prawdopodobnie przekonały go argumenty, że wysuwający roszczenia Niemcy sami nie oddali dotąd zrabowanej w Polsce ogromnej ilości dzieł sztuki, choćby skradzionego z Krakowa słynnego "Portretu młodzieńca" pędzla Rafaela Santiego z 1514 roku, na który osobiście połakomił się gubernator Hans Frank. Wypada się zatem cieszyć z tej decyzji, choć z drugiej jednak strony śmierć dr. Tomasza Niewodniczańskiego sprawiła, że końca konfliktu na linii Berlinki prędko się zapewne nie doczekamy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na suwalki.naszemiasto.pl Nasze Miasto