Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Eutanazja. Nie jestem gotowa, by umrzeć

Redakcja
Podczas gdy Holandia rozważa eutanazję dla wszystkich chętnych starych ludzi, Brytyjka, która dostała zgodę sądu na wspomagane samobójstwo, mówi, że nie chce umierać.

W portfelu na kuchennym stole Debbie Purdy trzyma dwa kawałki plastiku, które pozwolą jej odbyć ostatnią podróż. Dwie karty Visa - jedna dla niej, druga dla męża Omara Puente - mają limit 7,5 tys. funtów. Pani Purdy nie wydała z tego ani pensa, by mieć z czego zapłacić za swoją śmierć.

- Nie nosimy ich ze sobą, bo posłużą tylko do... - przerywa. Nie wspomina o planowanej podróży do kliniki Dignitas w Szwajcarii, gdzie można popełnić tzw. wspomagane samobójstwo. - W zasadzie to nie rozmawialiśmy o tych kartach, ale oboje mamy ich kopie. Martwię się, że on będzie musiał wrócić do domu i tak dalej.

Z panią Purdy, chorą na stwardnienie rozsiane (SM), nie rozmawialibyśmy wcale, gdyby ta kobieta w ub. roku nie odniosła przełomowego zwycięstwa prawnego, zmuszając dyrektora oskarżeń publicznych Anglii i Walii (DPP) do objaśnienia przepisów w sprawie wspomaganego samobójstwa.

- Teraz byłabym już od sześciu miesięcy martwa - mówi. - To przerażające. Ja tak kocham życie. Nie wie, kiedy wyruszy w jednostronną podróż do Szwajcarii. Ale od czasu orzeczenia DPP wie, że mąż będzie jej towarzyszył. Umrze, nie martwiąc się, że po powrocie na Wyspy będzie go czekał areszt.

Historia jej sądowej batalii oraz wyjątkowej więzi z Omarem Puente - zaczęli się umawiać zaledwie na trzy tygodnie przed diagnozą, która odmieniła jej życie - opowiedziana została po raz pierwszy w jej książce "It's Not Because I want to Die" (To nie dlatego, że chcę umrzeć), która od zostanie opublikowana w odcinkach na łamach "Timesa".

To historia kobiety, która o dylematach, przed jakimi staje ktoś chory na nieuleczalną chorobę, i o wpływie tej choroby na najbliższych opowiada z elokwencją, a nawet z zaskakującym poczuciem humoru.

Kilka godzin w towarzystwie tej "bezwstydnej suki" - jak się sama określa - to przeżycie zarazem onieśmielające i budujące. Dzień przed naszym spotkaniem Purdy nie czuje się najlepiej. Obawia się, że wywiad będę musiał przeprowadzić przy jej łóżku.

Jednak do czasu mej wizyty w jej domku w Bradford zdołała wstać i krząta się po kuchni na swym elektrycznym wózku, przygotowując herbatę. Ma mdłości, ale na jej twarzy co i raz rozkwita szeroki uśmiech - ten sam, z którym rok temu wyszła z Izby Lordów ogłaszając, że czuje się tak, jakby odzyskała życie.

Kilka lat temu 46-letnia pani Purdy postanowiła, że jeśli tzw. pierwotnie postępujące stwardnienie rozsiane uczyni jej życie nieznośnym, to wybierze się do Dignitasu. Była jednak zaskoczona, że ustawa o samobójstwach z 1961 roku zabrania innym osobom pomocy przy odbieraniu sobie życia. Zmartwiła się, że jej mąż może trafić do więzienia za to, że popchnie jej wózek do samolotu. - Ciągle powtarzał, że złamie prawo i na 14 lat pójdzie do więzienia. Był na to gotów, bo mnie kocha. Ale ja nie byłam na to przygotowana, bo również go kocham - wyznaje.

W pierwszym odruchu pomyślała, że trzeba walczyć o zmianę prawa, ale - jak mówi - "dla mnie i tak byłoby już za późno. To by nie uratowało mego życia". Ze wsparciem organizacji Dignity in Dying (Umrzeć Godnie) zwróciła się do DPP o objaśnienie zasad postępowania w przypadkach wspomaganego samobójstwa.

Pani Purdy zapisała się do Dignitasu w 2008 roku. W ub. roku, po serii porażek w sądach niższych instancji, zaczęła się martwić, że jeśli Izba Lordów odrzuci jej wniosek, to nie będzie miała innego wyjścia, jak pojechać do Szwajcarii. Jej pogarszający się stan oznaczał bowiem, iż wkrótce nie da rady odbyć podróży samodzielnie.

- Nie mogłam się ruszyć wózka. Nie mogłam wstać. Ciężko było się ubrać. Stopy mi spuchły. Dusiłam się. Zaczęłam się naprawdę bać i myślałam: "Opcja podróży do Szwajcarii jest już dla mnie niedostępna" - opowiada.

Zwracając się do DPP o przedstawienie jasnych wytycznych w sprawie przesłanek, które będą brane pod uwagę przy decyzji o postawieniu oskarżenia publicznego, pięciu lordów faktycznie przedłużyło jej życie.
We wrześniu Keir Starmer, dyrektor oskarżeń publicznych, przedstawił wytyczne i stało się jasne, że pani Purdy i jej mąż nie zostaną oskarżeni. Debbie Purdy uznaje to za "pozwolenie na życie". Ale i tak będzie musiała wyjechać za granicę, by tam umrzeć. A w tym celu musi być na tyle sprawna, by odbyć podróż.

Oznacza to, że będzie musiała wyjechać, nim postanowi odejść. Jeżeli prawo nie ulegnie zmianie, to "jej życie skończy się wcześnie". - A jestem na tyle próżna, by sądzić, że świat jest lepszy, póki ja w nim jestem - dodaje. Zamawiamy taksówkę i jedziemy do Leeds, gdzie Omar Puente naucza w szkole muzycznej. - Nigdy się nie żeńcie! - mówi żartem do studentów, gdy pani Purdy przerywa mu próbę.

Poznali się w 1995 roku w Singapurze. Ona przeprowadziła wtedy dla pewnego czasopisma wywiad z kubańskim muzykiem. Choć oboje nie mówili w swoich językach, to zdążyli się kilka razy umówić, nim ona wróciła do Wielkiej Brytanii, by poddać się badaniom medycznym. O zdiagnozowaniu SM powiedziała mu przez telefon, poprosiwszy wcześniej hiszpańską ambasadę o niezbędne słownictwo. Omar czekał na lotnisku w Singapurze i nalegał, by zamieszkali razem.

Gdy wróciła do domu, by być bliżej swego lekarza, odwiedził ją. Pobrali się, gdy urzędnik zasugerował, że to rozwiąże jego problem z uzyskaniem brytyjskiej wizy. Wesele kosztowało 110 funtów, wliczając obrączki. Potem poszli do klubu w Leeds. Tej nocy Omar grał tam, by "mogli zarobić na swoim weselu".

Zajście w ciążę i utratę dziecka potraktowała nawet z optymizmem. - To nie fair, by to dziecko musiało stać się moim opiekunem - deklaruje. Puente wziął na siebie wiele, zakochując się w chorej kobiecie, którą ledwo znał. Wzrusza ramionami. - Życie jest pełne niespodzianek. Ruszasz w tango z tym, co się przydarzy. Jeśli to cię nie zabije, stajesz się silniejszy - mówi.

Czasami frustruje się tym, że ona obsesyjnie czyta na temat wspomaganego samobójstwa i niechętnie rozmawia o przyszłości. Poczuł się załamany, gdy zaczęła rozważać podróż do Szwajcarii w razie przegranej w Izbie Lordów.

To czarujący facet, który woli traktować tę sytuację z humorem. Żartuje, że jeśli Debbie nie przestanie gadać o wspomaganym samobójstwie, to kupi jej bilet w jedną stronę do Zurichu i spuści jej wózek z tamtejszych wzgórz.

- Jeżeli nie zaczniesz się z tego śmiać, to ja będę płakać - mówi Purdy. Omar Puente zdołał sprawić, by ujrzała zabawną stronę utraty kontroli nad pracą swych jelit. Kiedy przy jej łóżku zainstalowano wyciąg pomagający we wstawaniu, on wypytywał ludzi z opieki medycznej o ewentualne zastosowanie tego urządzenia jako erotycznego gadżetu.

- On sprowadza wszystko do obscenicznego poziomu, czyniąc problemy śmiesznymi, a nie strasznymi - twierdzi Debbie. Swoją książkę nazywa "kaleką literaturą" i ze szczerością opisuje nietrzymanie kału oraz inne medyczne problemy. Stwardnienie rozsiane "to nie koniec świata".

Kontynuuje: "Nie pomniejszam tego, przez co przechodzą ludzie, ale w zasadzie nie jest tak źle. Kiedy miałam 20 lat, myślałam, że wózek inwalidzki do koniec świata. Ale w zasadzie nie jest tak źle, jak sądzicie. Da się żyć, patrząc na świat z wysokości czterech stóp".

Pewnego dnia wzięłaby lekarstwo, ale gdyby przyszło jej żyć jeszcze raz, nie wyobraża sobie życia bez SM. Uważa, że gdyby była zdrowa, to jej romans z Omarem skończyłby się po kilku miesiącach.

Jest wyraźnie optymistyczna co do nieszczęścia bólu, opuchniętych stóp; zmęczenie sprawia, że "mogłaby zasnąć w niedzielę, by obudzić się we wtorek"; rozmyty wzrok przekonuje, że "Bradford jest dla mnie najpiękniejszym miejscem na świecie"; dziarsko opisuje, jak opiekunowie przychodzą jej z pomocą, gdy upada pod prysznicem. W Boże Narodzenie "Omar podniósł mi nogę, by zdjąć skarpetkę, i akurat wtedy dostałam spazmów. Rąbnęłam głową o podłogę. Było mnóstwo krwi. Ratownik z pogotowia poskładał mi głowę do kupy".

Jasno daje do zrozumienia, że choć ogólnie jest optymistyczna, to miewa trudne momenty. Kiedy zdiagnozowano u niej chorobę, długo płakała: "Jedyne, o czym mogłam myśleć, to, że przegram, co było przerażające".

Onieśmielał ją sposób, w jaki ludzie wypowiadali się na temat aktora Christophera Reeve’a, który został sparaliżowany po upadku z konia, lecz dzielnie sobie z tym radził.

- Myślałam: "O, Boże, jestem bezużyteczna. Nic mi nie wychodzi". Kiedy ludzie zaczynają mówić: "Jesteś dzielna", myślisz sobie: "Gó... prawda, wiecie, że tak nie jest". Reeve czuł się na pewno tak samo. Pewnie płakał - mówi.

Nie wie, jak wiele czasu zostało do momentu, aż stan jej zdrowia będzie nie do wytrzymania. Uważa, że mieć stwardnienie rozsiane to tak, jakby człowiek stał na torach i widział jadący pociąg, którego prędkość trudno ocenić. - Ciągle jej nie znam - mówi Purdy. Według skali używanej przez lekarzy do oceny poziomu niepełnosprawności "mam zapewne osiem. Dziesięć to śmierć. Ale nie jestem przykuta do łóżka".

Chce zarezerwować bilet do Szwajcarii, gdy poczuje, że zbliża się chwila, w której podróż będzie już niemożliwa. W międzyczasie wyjedzie do Paryża, by poćwiczyć skoki spadochroniarskie w tunelu powietrznym. - Cieszymy się życiem do oporu - mówi. - Wysysamy je do samego szpiku. Nie jestem gotowa umrzeć. Chciałabym, by powstało lekarstwo na stwardnienie rozsiane, i wierzę, że powstanie. Jeżeli to nastąpi jutro, to pierwsza się zgłoszę, by je przetestować.

I nie ma wątpliwości, że uda jej się dopiąć swego.

Damian Whitworth
Tłumaczenie Konrad Godlewski

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na suwalki.naszemiasto.pl Nasze Miasto