Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dlaczego zeszli poniżej poziomu bezpieczeństwa

Łukasz Słapek
Katastrofa lotnicza to zazwyczaj skutek całego łańcuszka z pozoru niepowiązanych zdarzeń. Ta sama zasada dotyczy katastrofy rządowego Tu-154. Możliwe, że wyeliminowanie jednego z takich zdarzeń zapobiegłoby tragedii - pisze Łukasz Słapek.

Jest mało prawdopodobne, aby opinia publiczna w najbliższym czasie poznała dokładne przyczyny i okoliczności smoleńskiej katastrofy lotniczej z 10 kwietnia, kiedy to śmierć poniosła między innymi para prezydencka. Śledztwa dotyczące wypadków lotniczych są niezwykle żmudne i trwają nawet latami, tak jak ma to miejsce w przypadku samolotu Concorde, który ponad dziesięć lat temu roztrzaskał się o ziemię podczas startu z paryskiego lotniska Charles'a de Gaulle'a.

Choć ustalono bezpośrednią przyczynę tamtej tragedii, to śledztwo mające na celu wyjaśnienie wszystkich okoliczności wciąż trwa. Katastrofa lotnicza jest bowiem najczęściej spowodowana całym nierozerwalnym, choć z pozoru niepowiązanym ciągiem wydarzeń, układających się w jedną całość i niechybnie zmierzających do tragicznego finału. Śledczy mogą opierać się jedynie na zapisach urządzeń, jakimi są czarne skrzynki, relacjach świadków i zebranych w całość pogiętych i zniszczonych elementach samolotu, które mogą przynieść wiele odpowiedzi. To wszystko jednak może powiedzieć jedynie o ostatnich sekundach lub godzinach lotu. Nie wiadomo jednak nic na temat tego, co dokładnie działo się w maszynie, ponieważ osoby mogące najwięcej wnieść do samego śledztwa już nie żyją. Wiele pytań pozostaje więc bez odpowiedzi. W przypadku tragicznego rejsu prezydenckiego Tu-154 z numerem 101 pojawiają się one już przed startem z pasa warszawskiego lotniska Okęcie.

Lot z Warszawy (EPWA - kod lotnisk ICAO) do Smoleńska (XUBS) początkowo planowany był na godzinę 6.30 rano. Sam rejs zająć miał około 70 minut. To oznacza, że na miejscu maszyna byłaby około 7.40 polskiego czasu. Wtedy pogoda nad lotniskiem w Smoleńsku była jeszcze znośna, o czym mówią TAF-y, czyli depesze lotnicze obrazujące aktualne warunki atmosferyczne nad lotniskiem. Ten ze Smoleńska mówił, że o godzinie, kiedy miałoby miejsce lądowanie według planowanego odlotu, temperatura powietrza wynosiła zero stopni, temperatura punktu rosy (skraplania się pary wodnej przy odpowiedniej wilgotności i ciśnieniu ) -1, wilgotność powietrza 89 proc., widzialność 4 km, wiatr wiał z kierunku 130 (południowy wschód), panowała niewielka mgiełka. Piloci, którzy mieli tego dnia pilotować rządowego tupolewa do Smoleńska, nie zapoznali się z warunkami pogodowymi i prognozami, jakie miały panować na lotnisku w chwili ich przylotu. Liczyli, że świeże informacje otrzymają w drodze. Według wielu pilotów to poważny błąd i de facto brak przygotowania do lotu.

- Lot zaczyna się już na odprawie. Każde dwie godziny przygotowania do lotu przekuwają się na godzinę samego lotu. Do warunków pogodowych dochodzi zapoznanie się z kartą podejścia, czy topografią samego lotniska - twierdzi kpt. Maciej Pilipiuk, który jako jeden z dwóch Polaków latał na boeingach 747-400 jumbo jet. Inni lotnicy dodają, że znajomość samej prognozy pogody dałaby pilotom możliwość przygotowania się na wszelkie ewentualne komplikacje, jakie mogłyby wynikać choćby z pogarszających się warunków atmosferycznych.

Początek lotu planowany był na godzinę 6.30 również dlatego, że wzięto pod uwagę możliwość wylądowania na zapasowym lotnisku w Witebsku na Białorusi, które znajduje się w odległości około 130 km od miejsca, w którym miały się odbyć uroczystości katyńskie. Mało tego, białoruskie lotnisko wyposażone jest w system ILS (Indicated Landing System) umożliwiające lądowanie we mgle. Rzecz jednak w tym, że nawet gdyby rządowy Tu-154 wylądował w Witebsku, to jego pasażerowie mogliby jedynie napić się kawy, bo Biuro Ochrony Rządu nie przygotowało się na taką ewentualność i nie zabezpieczyło awaryjnego transportu polskiej delegacji do Katynia. BOR tłumaczył się później, że nie otrzymał informacji o takiej możliwości od dowództwa 36. specpułku i zapewniał, że nawet gdyby doszło do takiej sytuacji, to załatwienie transportu z władzami Białorusi nie stanowiłoby większego problemu .

Ostatecznie samolot wystartował z Okęcia o godzinie 7.27. Para prezydencka znalazła się na pokładzie jako ostatnia. Nie wiadomo, z czego wynikało tak duże spóźnienie, bowiem prezydent nie musi się tłumaczyć. Nieoficjalnie wiadomo jednak, że poprzedniego wieczoru w Pałacu Prezydenckim odbywało się do późnych godzin nocnych przyjęcie. "Meldunek przed lotem prezydentowi złożył nie dowódca załogi, ale gen. Błasik [dowódca sił powietrznych - przyp. red.]. Atmosfera przed lotem była, grzecznie mówiąc, zła. Wszystko, co działo się później, tylko potęgowało napięcie. Znałem Arka [Arkadiusz Protasiuk, który leciał wtedy w randze kapitana - przyp. red. ] - młody, ambitny, dobry lotnik, dobrze wykształcony, ale za grzeczny. Tak na marginesie, w pułku mogą pracować tylko ludzie zimni jak żaby, przestrzegający zasad i przepisów" - relacjonuje na forum lotnictwa jeden z uczestników dyskusji, który twierdzi, że ma doświadczenie w tak zwanych lotach head, czyli z głową państwa.

Z kolei inny lotnik, który twierdzi, że również latał z prezydentem, napisał: "Atmosfera na lotach z Pasażerem była fatalna od dłuższego czasu. Arogancja i lekceważenie wszelkich procedur stały się normą (...) podejście można zamknąć w stwierdzeniu: dupa jest od srania, pilot od lądowania. Jak się wszędzie widzi wrogów i spisek na prowadzoną politykę, to nie ma miejsca na mgłę. Mgła może być tylko rozpatrywana w kategorii elementu spisku przeciw prowadzonej polityce. I nie jest to post polityczny, lecz odnoszący się do przyczyn tej katastrofy. Jej się nie da wyjaśnić bez uwzględnienia tego czynnika".
Komentarze te częściowo potwierdza rozmowa z jednym z pilotów, który powiedział, że po incydencie z Gruzji, kiedy to kapitan odmówił prezydentowi lądowania na lotnisku w Tbilisi, pilot ten, choć oficjalnie nie szczędzono mu pochwał za rozsądek, po cichu został odsunięty od lotów z głową państwa. Miał go właśnie zastąpić kpt. Arkadiusz Protasiuk, ponieważ był "łatwiejszy we współpracy". Kpt. Protasiuk był też świadkiem tamtych wydarzeń, ponieważ leciał do Tbilisi jako drugi pilot. Wiadomo jednak na pewno, że załoga, która udała się do Smoleńska, nie miała dużego doświadczenia lotniczego. Arkadiusz Protasiuk miał ogólnego nalotu 3480 godzin, z czego na Tu-154 2900. Jako kapitan zaś około 500.

Cały artykuł przeczytasz w piątkowym wydaniu "Polska

od 7 lat
Wideo

Wyniki II tury wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na suwalki.naszemiasto.pl Nasze Miasto