Nie próbowali ratować chłopaka. Ale nie musieli

Orzeczenie nie jest prawomocne. Rodzina pokrzywdzonego zaskarżyła je do sądu. Ten zdecyduje o losie śledztwa.

W ostatnich dniach listopada minionego roku, jak pisaliśmy, w Sejnach doszło do tragedii. Powracającego z połowinek Dominika, na przejściu dla pieszych potrąciło nadjeżdżające auto. Siła uderzenia była tak duża, że chłopak znalazł się ze 20, a może i 30 metrów od pasów. Kierowca był trzeźwy, wezwał pomoc. Jako pierwsi na miejsce tragedii przyjechali sejneńscy policjanci. Tuż za radiowozem pojawili się strażacy, a później karetka pogotowia. Krewni Dominika twierdzą, że ani funkcjonariusze policji, ani straży pożarnej nie próbowali ratować leżącego na drodze chłopaka. Zajęła się nim dopiero ekipa karetki pogotowia. Zabrała do ambulansu, podjęła reanimację. Niestety, po przewiezieniu na izbę przyjęć sejneńskiego szpitala Dominik zmarł. Zdaniem jego bliskich, mógł żyć, gdyby pomoc nadeszła szybciej. Mówiąc inaczej, gdyby reanimację podjęli funkcjonariusze. Ci tłumaczyli, że nie było takiej potrzeby. Bo, gdy policjanci dotarli na miejsce to słyszeli sygnał nadjeżdżającej karetki.

- Kiedy my nadjechaliśmy, to ratownicy tam już byli - mówił Ryszard Gałdzewicz, zastępca komendanta PSP w Sejnach. - Nasza interwencja w zakresie pierwszej pomocy była więc zupełnie zbędna.

Suwalska prokuratura wyjaśniała, kto mówi prawdę. Przesłuchała świadków, przeanalizowała zabezpieczone dokumenty i stwierdziła, że rację mają mundurowi.

- Rzeczywiście, karetka pogotowia przyjechała niemal równocześnie z innymi służbami - poinformowała nas Izabela Sadowska-Rejterada, Prokurator Rejonowy w Suwałkach. - Dlatego postanowiliśmy umorzyć postępowanie wyjaśniające.